O tym, jak adoptowałam psa

Mamy psa – mam psa – jesteśmy już razem prawie dwa tygodnie i powoli to do mnie zaczyna docierać, ale za każdym razem nie mogę się nadziwić, że to stało się tak nagle. Fakt, planowaliśmy adopcję od dłuższego czasu, ale nie spodziewałam się, że będziemy go mieli tak szybko! I do tego psa w typie TTB (Terrier Typu Bull), przez wielu ludzi błędnie postrzeganych jako „psi mordercy”. Jak to się stało?
 
Niby byliśmy pewni, że chcemy psa, ale jednak przecież jeszcze parę dni temu biłam się z myślami, że nie wiadomo czy to jest dobry czas na psa, czy damy radę się nim odpowiednio zająć itp. Niemniej w związku z naszymi planami posiadania psiaka już od jakiegoś czasu obserwowałam na facebooku profil stworzony przez wolontariuszkę Krakowskiego Schroniska dla Zwierząt „Krakowskie Bullowate Do Adopcji”. Pewnego dnia wyczytałam, że w schronisku pojawił się młody psiak – oddany przez właścicieli, z powodu wyjazdu za granicę… Coś nas tknęło (mnie i mojego mężczyznę) i pojechaliśmy spotkać się z delikwentem. Był jeszcze w kwarantannie (każde nowo przybyłe do schroniska zwierzę przechodzi 14-dniowy okres kwarantanny, czyli okres w którym jest obserwowane, badane, a także jest to szansa dla właścicieli, których zwierzak się zgubił, by mogli go odebrać ze schronu, zanim trafi do adopcji), więc spotkanie mogło się odbyć tylko przez kraty klatki.
 
To małe, ciemne stworzonko od razu nas ujęło – lgnęło do człowieka całym ciałem z siłą mogącą przestawić pręty klatki 😉 Niby radosne psie dziecko uśmiechnięte od ucha do ucha, ale jednak w jego oczach było widać dezorientację. Nie wiedział co się dzieje – przecież całe swoje dotychczasowe życie spędził w domu z właścicielami…? Specjalnie nie użyłam słowa „rodzina”, bo według mnie rodzina nie pozbywa się swoich członków jak gdyby nigdy nic, dla własnej wygody…
Spędziliśmy z nim parę krótkich chwil, jednak to wystarczyło, żeby obie strony zostały zauroczone…   i gdy odchodziliśmy, słyszałam tylko szczekanie „ej, gdzie idziecie, przecież spodobaliśmy się sobie i  dobrze się razem bawimy, zostańcie jeszcze chociaż troszkę, nie chcę tu być sam!”. Szczekanie po chwili przemieniło się w ciche zawodzenie… Moje serce zostało w tej klatce, razem z psim nieszczęściem… i chyba już wtedy postanowiłam, że co by się nie działo, bierzemy go.
 
Od razu zapisaliśmy się na wizytę przed adopcyjną ( na psy w typie rasy TTB  obowiązuje wizyta przed adopcyjna, podczas której inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami sprawdzają, czy potencjalni adoptujący mają warunki i są w stanie zająć się takim psiakiem). Dwa dni później mieliśmy wizytę przed adopcyjną, którą przeszliśmy pomyślnie.  Od razu po wyjściu inspektorów z naszego mieszkania chwyciłam za słuchawkę telefonu i zaczęłam wydzwaniać do schroniska, kiedy mogę przyjechać po Moją Psią Bidę.  Okazało się, że jak tylko przeprowadzą kastrację psa, to możemy go odebrać.
 
Nie posiadając się ze szczęścia od razu pojechałam kompletować „psią wyprawkę”, bo przecież nic nie mieliśmy, a za chwilę miał się pojawić w naszym domu nowy członek rodziny!!! Zakupy były niesamowicie przyjemne i nawet to, że zostawiłam w sklepie zoologicznym połowę mojego portfela nie zepsuło mi nastroju, ba – praktycznie tego nie zauważyłam!
Następnego dnia odebraliśmy Naszego Psa ze schroniska. Osłabiony zataczał się od ściany do ściany, bo jeszcze nie wydobrzał po narkozie, jednak gdy przyjechaliśmy do domu nastąpiła widoczna poprawa i pomimo „słabości” co 30 sekund byliśmy obdarowywani mokrymi buziakami i tuleniem 🙂
 
Przez te kilka dni, gdy adopcja była w toku wszelkie wątpliwości na temat posiadania akurat takiego „trudnego” psa minęły i byliśmy pewni, że to jest pies dla nas, a my będziemy dla niego 🙂 I już sobie razem żyjemy prawie dwa tygodnie, poznając się coraz lepiej i co za tym idzie docierając się powoli, ale z obu stron wykazywana jest moc dobrej woli i uczucia, więc z odrobiną konsekwencji w postępowaniu wszystko idzie nam zaskakująco dobrze.
 
Nasze Psie Szczęście codziennie potwierdza, że jest najsłodszym psem świata, żywiołowym i pełnym energii, radosną, pędzącą z prędkością światła kulą szczęścia, z szerokim uśmiechem na pysku, którego widok ZAWSZE powoduje uśmiech i na naszych twarzach!
Na szczęście nie musimy się uczyć żyć razem, bo przychodzi nam to bardzo łatwo i naturalnie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to właśnie ten pies był nam pisany 🙂 Podejrzewam, że również ma na to wpływ to, że codziennie wieczorem przed pójściem spać powtarzam mu po cichu, żeby się  już więcej nie bał, bo to jest jego dom i jego rodzina – już na zawsze 🙂

 Kamila Jeżowska

 

Najnowsze wpisy

adsense