Moja mama zajrzała mi przez ramię i spytała, co tam znowu pichcę. W garnuszku dusiły się wołowe ozorki. W całej kuchni pachniało świeżymi, sezonowymi warzywami z targu i dochodzącą pod kocem kaszą gryczaną. Kaszy było zresztą sporo, żeby starczyło i dla nas.
– Obiad dla piesełów – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Jeszcze jakiś czas temu mama zdziwiłaby się i zmartwiła. Bo traktuję „te” psy lepiej niż niektórzy traktują swoich bliskich, bo spędzam z nimi za dużo czasu i w ogóle tylko te psy mi w głowie. Dziś mama już się nie dziwi. Może postawiła nade mną krzyżyk (moja córka zwariowała!), a może straciła większość głosów odkąd okazało się, że trafił swój na swego. Jest nas teraz dwoje wariatów, widać szaleństwo jest zaraźliwe. Darek zawsze prosi w restauracji o małe pudełeczko, żeby zapakować upominek dla piesków. Odrobina pieczeni- ot, tak- na ząb.
Koniec końców mama zaakceptowała nasze szaleństwo. Może nawet sama odrobinę się zaraziła? Nadal widząc na szybie mojego auta mokre ślady od psiego nosa wzdryga się z nieskrywanym obrzydzeniem i wprost nie może zrozumieć, co może być przyjemnego w zrywaniu się o świcie, żeby wyjść z psem na spacer. Ale teraz, gdy zaprasza nas na niedzielny obiadek, sama z siebie zaznacza: „Przywieźcie pieski, niech sobie pobiegają.” I wita się najpierw z naszą labradorką. Bubusia – woła uśmiechnięta – przyjechałaś! A Buba biegnie taranując wszystko po drodze, jak to nieświadomy swoich gabarytów labrador, i majta ogonem strącając ze schodów doniczki. Niech no ktoś z nas choćby potrąci któryś z kwiatów mamy. Awantura na cztery fajery. Buba metodycznie strąca wszystko na ziemię. I co? I nic. Człapie za mamą do kuchni i jeszcze dostaje coś pysznego.Z Koprem- naszym skrzyżowaniem surykatki z lisem i gazelą- mama się nie wita. Tak na wszelki wypadek lepiej się nie spoufalać. Koper ma brzydki zwyczaj dawania buziaków z wyskoku. Uczymy, że nie wolno, ale na mamę wciąż poluje. Bo fajnie piszczy, gdy się jej pobrudzi sukienkę.
Tak więc tym razem mama nie była zdziwiona słysząc, że świeżutkie ozorki kupione rano na targu są dla naszych psich dzieci. Padło jednak inne pytanie.
– I tamtym pieskom też to dasz?
Tamte pieski to dwa znajdki, którym szukamy domu. Zamieszkały w naszej drewutni i w naszych sercach. W naszym domu zamieszkać niestety nie mogą. Głównie dlatego, że nasz dom to dom wynajmowany. Ale, jak to zwykle w życiu bywa, to nie jedyny powód.
Tamte pieski to jednak kategoria generalna, do której należą wszystkie psy na świecie oprócz Buby i Koperka. Z Koperkiem to właściwie nie wiadomo. Czy moja mama już uważa go za swojego, czy jeszcze nie? Zależy pewnie od częstotliwości jego skoków.
Tamte pieski to pieski nie nasze. W rozumieniu mojej mamy- brudniejsze, mniej mądre, mniej zadbane, zapewne chore, posiadające mniejsze potrzeby bytowe i wogóle jakieś takie obce. Fakt, że tamtym pieskom dajemy do jedzenia to samo, co tym- naszym, nie mieści się mamie w głowie. W dodatku zrezygnowaliśmy z naszych wczasów, żeby się nimi zająć. Istne cuda na kiju. Nie wynika to jednak ze złych intencji mojej mamy. To ona potrafi podnieść w samochodzie rwetes i nakazać mi zatrzymanie się na autostradzie, żeby wypuścić na trawę znalezioną na szybie biedronkę. Podział świata na tych i tamtych jest tematem rzeką, która ma swoje źródło w zamierzchłych (dla nas- młodych- często niezrozumiałych) czasach komunizmu, gdy wszystkich dotyczył ten podział. Brak zaufania wobec obcych bywał wtedy bardzo przydatny.
Czy tamte pieski (czytaj- wszystkie inne poza naszymi własnymi) zasługują na takie samo traktowanie?
Cieszę się towarzystwem psów od dawien dawna. Cieszę się nim czasami bardziej niż towarzystwem ludzi, ale to już inna historia. Jak każda pańcia, mam swoje fanaberie. Jestem w stanie przemeblować cały dom, żeby był bardziej „dog friendly”. Tak było, gdy nasza kochana Majusia zaczęła mieć problemy z poruszaniem się na starość. Całe mieszkanie wyłożyliśmy dywanami (specjalnie na tę okazję zakupionymi na giełdzie) i porozsuwaliśmy meble. Gotuję swoim psom nie gorzej niż nam. Zapytajcie Darka, a powie Wam, że psy u nas jedzą lepiej niż on. Oczywiście zaraz potem dostanie ode mnie kuksańca w żebra. Potrafię wstać wcześniej, żeby pójść z nimi na długi spacer po lesie. I… no tak. Piekę swoim psom ciasteczka. Biorąc to wszystko pod uwagę jestem już zupełnie przyzwyczajona do pytań typu: „Takie rzeczy dajesz psom do jedzenia?” Rozumiem i akceptuję to, że większość ludzi drapie się po głowie widząc moje wygłupy. Powiedzenie „pies jest członkiem rodziny” funkcjonuje jako swego rodzaju wydmuszka. Pięknie pomalowana i kolorowa na zewnątrz, pusta w środku. Dowód? Ludzi, którzy faktycznie traktują psy, jak członków rodziny, nadal uważa się za wariatów. Nieszkodliwych społecznie i nawet zabawnych, ale wariatów.
Jak bardzo muszę się innym wydawać zwariowana przygarniając dwa psiaki, które ktoś porzucił w lesie… Zanosząc im do drewutni cieplutkie koce, gotując im pyszności, bawiąc się z nimi i dbając o nie, jak o własne. Przecież to tylko psy. Tamte psy.
Wyobrażam sobie taką sytuację. Znajomi przyjeżdżają do nas w odwiedziny ze swoimi dziećmi. Siadamy do stołu. Naszym dzieciom kroję świeży chleb, tamtym dzieciom podaję stare, lekko nadpleśniałe kromki. Straszne? Czyżby? Przecież to tylko tamte dzieci.
Dokładnie w taki sposób odpowiadam mamie. Patrzy na mnie zaskoczona i może nawet trochę rozeźlona.
Jak to? – pyta. – Przecież dzieci to nie psy. Tych dwóch rzeczy nie można porównywać.
Można– mówię. – Nawet trzeba. Bo mówimy tu o członkach rodziny. Jakie to ma znaczenie, czy na dwóch, czy na czterech nogach. Czy własne, czy adoptowane? Nasze. Pod naszą opieką, więc nasze. Jak w tej piosence Jeżowskiej, którą nuciłam całe dzieciństwo. Bo wszystkie dzieci nasze są…
Nikt nie ma obowiązku mieć psów. Ale każdy, kto już je ma, ma moralny obowiązek o nie dbać. I nie dzielić na lepsze i gorsze.
autor: Zuzanna Ingielewicz
Psy, o których mowa w tekście nadal przebywają pod opieką Pani Zuzanny, a ona szuka dla nich kochających ludzi.
Komu skradną serca Tamte psy?
Jacek i Agatka.
Agatka szuka domku, w którym będzie miała z kim się bawić. To małą, radosna wariatuńcia.
Jacuś to spokojny i bardzo czuły chłopiec. Kocha wszystkich (oprócz psa Kopra) i uwielbia się przytulać.
Zainteresowanych adopcją zapraszamy do kontaktu: biuro@dogosfera.pl